Kochani Przyjaciele Dzieła Misyjnego! Chciałbym Was z serca przeprosić za zwłokę z tym kolejnym listem. Ubiegły rok był dosyć ciężki u nas w Murindó nad rzeką Atrato w kolumbijskiej dżungli. Tutejszy region, tzw. Chocó, to drugie na świecie, po indonezyjskiej Sumatrze, miejsce pod względem wielkości opadów deszczu.

Pamiętam, jak po święceniach kapłańskich, ponad dekadę temu, odnawiałem wizę w ambasadzie Kolumbii w Warszawie i w trakcie rozmowy powiedziałem, że chcę tu wrócić do dżungli. Personel ambasady patrzył na mnie z uśmiechem wiedząc, że to mało ciekawe miejsce, z odkręconym kurkiem w niebie. Gdzie tego wariata tam ciągnie – pewnie przemknęło im przez myśl. Ale już w trakcie mojego pierwszego pobytu tutaj, w trakcie kleryckiej praktyki misyjnej, czułem jakąś więź z tym miejscem i z tymi ludźmi.

Dlaczego wracam pamięcią do tamtej wizyty w ambasadzie? Bo właśnie 2022 rok był tutaj w Murindó wyjątkowy. Mieliśmy zaplanowane prace przy budowie altanki katechetycznej, remonty itp. Jednakże na początku Wielkiego Tygodnia wioska została totalnie zalana w wyniku ciągłych ulew w górnych partiach rzeki Atrato i jej dopływów. Niby nic nowego, ale stan taki trwał aż do października i sporo prac nie miało szans powodzenia aż do opadnięcia wód. Zupełnie jak po biblijnym potopie.

Zalana wioska to częsty widok w Murindó (fot. archiwum autora)

W międzyczasie poświęciliśmy sporo czasu na wizyty w wioskach Indian Embera Katío, Afrokolumbijczyków i Metysów. Był to sposobny czas, aby być dla nich świadkami Jezusa, których potrzebują w czasie trwającego tu konfliktu zbrojnego. To, co najczęściej nas niepokoi, to zabójstwa liderów miasteczek i wiosek w obrębie całego kraju. Bardzo aktywnie działają grupy paramilitarne ELN [Ejército de Liberación Nacional, czyli Armia Wyzwolenia Narodowego – przyp. red.] oraz odszczepieńcze oddziały najsłynniejszej partyzantki FARC [Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia, czyli Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii – przyp. red.], która kilka lat temu złożyła broń.

Pamiętam, jak pod koniec ubiegłego roku usłyszałem o śmierci jednego z takich liderów w parafii w Lloró, na przeciwległym krańcu diecezji, gdzie mam kilku znajomych. Zadzwoniłem do jednej z nich, koleżanki, z którą wielokrotnie mieliśmy okazję spotykać się na spotkaniach diecezji Quibdó. Okazało się, że zamordowany lider to jej szwagier, który wraz z żoną, a jej siostrą, działali prężnie, aby zdobyć fundusze na wiele projektów i poprawić sytuację ludzi w regionie. Serce pęka, gdy słyszy o takich tragediach znajomych i nieznajomych osób.

Indiańskie dzieci łowiące ryby prze plebanią w Murindó (fot. archiwum autora)

Wielokrotnie sięgam pamięcią tego, co w latach 80-tych i 90-tych działo się w Perú, gdzie misjonarzem był mój wujek, a męczeńską śmierć z rąk partyzantów Świetlistego Szlaku poniosło w Pariacoto dwóch polskich franciszkanów, o. Michał Tomaszek i o. Zbigniew Strzałkowski, dziś już błogosławieni. Oni też chcieli poprawić sytuację biednych ludzi, dociągając wodę i prąd do zapomnianych wiosek. Po trzech dekadach i tutaj w Kolumbii jesteśmy świadkami tej smutnej rzeczywistości. Dzieje się tak w miejscach, gdzie brakuje reakcji władz, a ludzie walczą z tymi grupami w nierównej walce, pragnąc tylko dać radość, nadzieję i miłość tym, z którymi dzielą każdy dzień. Dlatego i my, misjonarze, staramy się, w miarę naszych możliwości, docierać jak najcześciej do ludzi, do których zostaliśmy posłani.

Jako pasterz mojej zróżnicowanej owczarni tu w kolumbijskiej dżungli, w której mam Indian, Afrokolumbijczyków i Metysów, staram się nieść im Chrystusa, a tym samym nadzieję, że będzie dobrze, że wróci normalność. Bóg jest większy od tego zła, nienawiści i lęku o jutro. Nasza obecność pośród nich jest znakiem obecności Ewangelii Jezusa Chrystusa pośród tego całego zamętu, na łodzi, w której jest ON. Zawsze z tym przekonaniem staramy się działać i stwarzać atmosferę pokoju, harmonii i radości, dzieląc się Bożą miłością.

Wielokrotnie i nam jest ciężko patrzeć na to wszystko, być świadkami tej wojny. Ciężko nam też patrzeć na ludzkie tragedie, gdy natura, poprzez lawiny błotne i powodzie nawiedzające nasze wioski, zabiera dobytek życia mieszkańców.

O. Michał Radomski SVD na szlaku do Turriquitadó Llano (fot. archiwum autora)

Cieszę się nieco, że w ostanich miesiącach udało nam się zakończyć budowę altanki do katechez i spotkań. Działa w niej również nasza szkółka muzyczna, gdzie dzieci i młodzież mogą uczyć się nauki gry na instrumentach. Być może z czasem wspomogą liturgię na Mszach i nabożeństwach.

Kochani Przyjaciele! Należałoby bardzo długo pisać, by opowiedzieć o wszystkich wydarzeniach z minionych miesięcy. Chcę jednak przede wszystkim powiedzieć, że jesteście zawsze ze mną w modlitwie, w naszych dziełach. To dzięki Wam nasze dzieło misyjne może się „kręcić” na chwałę Trójjedynego Boga. Jestem Wam niezmiernie wdzięczny za wszelkie dobro oraz pomoc duchową i materialną. Wasze modlitwy dodają mi sił do działań, zwłaszcza w chwilach bezsilności i zwątpienia.

Misja w Murindó jest najpiękniejszą placówką misyjną, jaką mamy w  Kolumbii. Jest misją otoczoną pięknem dżungli, ale też misją pełną wyzwań i kontrastów. Jest jednak przede wszystkim misją przepełnioną obecnością Boga, który każdego dnia, dzięki Waszym modlitwom, podnosi nas i mówi – za świętym Arnoldem Janssenem – że warto działać, zwłaszcza tam, gdzie trudno.

Jeszcze raz dziękuję Wam za wszelką pomoc. Obiecuję modlitwę za Was. A jeśli chodzi o Boga, to lubię wracać do słów s. Łucji z Fatimy, która niemal 80 lat temu napisała w swoim dzienniczku: “On wie, w jaki sposób sprawię Mu najwięcej radości i oddam najwięcej chwały. To jedyna rzecz, o jakiej myślę”.

Z serca Wam, kochani, błogosławię i usłyszenia w kolejnym liście.

Michał Radomski SVD
Murindó, Kolumbia

Altanka do katechez w Murindó (fot. archiwum autora)
Grupa muzyczna młodzieży w altance parafialnej w Murindó (fot. archiwum autora)
Zalana wioska to częsty widok w Murindó (fot. archiwum autora)
Zalana wioska to częsty widok w Murindó (fot. archiwum autora)