Witajcie, Drodzy Przyjaciele Misji! Trudno jest wyobrazić sobie święta Bożego Narodzenia bez choinki, wieczerzy wigilijnej, pasterki, tradycyjnej szopki. Jednak nie wszędzie na świecie wygląda to tak samo, co jest nam łatwo zrozumieć mając na uwadze różnice kulturowe.
Dla misjonarza pracującego z dala od Polski jest to normalne zjawisko, z którym musi zmierzyć się każdego roku. Niektórzy, pragnąc wrócić w myślach do tamtych wspomnień, stawiają choinkę w domu misyjnym, słuchają kolęd, przygotowują przynajmniej barszcz z uszkami czy rybę po grecku. Trudno tak delektować się tą atmosferą samemu, więc dobrze by było zaprosić do tego ludzi, wśród których pracujemy.
W Boliwii można dosyć łatwo natrafić na choinkę, ale nie świętuje się tych dni tak bardzo rodzinnie, jak w Polsce. Wtedy przychodzi pytanie, co można by było zrobić, aby te święta były czymś wyjątkowym. Tym bardziej, kiedy pracuje się w regionie, gdzie ludzie żyją naprawdę bardzo skromnie i często nie stać ich na podstawowe rzeczy.
Każdemu pomóc się nie da, więc może przynajmniej warto by było zrobić coś dla dzieci? Takie pytanie usłyszałem od lekarzy pracujących w Ovejería i Huaycha należących do werbistowskiej parafii Arque w Boliwii. Wioski te leżą na wysokości prawie 4000 m.n.p.m. w odległości 100 km od miasta Cochabamba, będącego stolicą departamentu i diecezji.
Ludzie żyją tu bardzo skromnie w bardzo małych wioskach liczących raptem kilkadziesiąt rodzin i zajmują się głównie rolnictwem, co na takiej wysokości jest sporym wyzwaniem. Uprawiają pszenicę i ziemniaki oraz hodują kozy, owce i lamy. Żyją z tego co zbiorą i wyhodują, co stanowi dla nich jedyne źródło utrzymania. Dzieci nie brakuje, ale za względu na warunki geograficzne, szkoły znajdują się w większych miejscowościach, do których udają się pieszo. W Ovejería i Huaycha znajdują się internaty, gdzie są przyjmowane dzieci z najdalszych wiosek. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to koniec świata, ale dzięki oddaniu lekarzy tam pracujących, na pewno nie jest to miejsce, gdzie ludzie są pozostawieni samym sobie.
Podczas jednego z wyjazdów katechetycznych narodziła się myśl, aby wspólnie zorganizować Boże Narodzenie dla tych dzieci, które nawet za bardzo nie wiedzą, co to za święto. Postanowiliśmy zorganizować jasełka: lekarze przygotowali scenariusz i przeprowadzili próby, ja natomiast postarałem się o stroje. Jednak poczucie wspólnoty w tych dniach też jest bardzo ważne, więc nie mogło się obyć bez tradycyjnego napoju z kakao i pączków dla osób starszych i samotnych, aby we wspólnocie spędzić ten szczególny czas. A dla dzieci kupiliśmy skromne zabawki, które jak się okazało, dla wielu z nich były jedynym prezentem, jaki dostały, niektóre nawet pierwszy raz w życiu.
Jak łatwo się domyśleć, to wszystko udało się zorganizować dzięki Wam, nasi Przyjaciele misji, którzy wspieracie mnie przez Patronat Misyjny. To dzięki Wam oraz moim bliskim z Popielowa udało nam się zakupić produkty żywnościowe (200 kg mąki, 100 kg cukru, 100 kg mleka w proszku, 60 l oleju, 30 kg kakao oraz przyprawy), a przede wszystkim 560 lalek dla dziewczynek i 470 samochodzików dla chłopców.
Odpowiedź przerosła wszelkie oczekiwania i pojawiło się dużo więcej osób niż się spodziewaliśmy. W sumie było ponad 3000 ludzi, ale nikt nie odszedł z pustymi rękami. Skala całego przedsięwzięcia robi ogromne wrażenie i przekłada się na konkretną radość, której, z powodu mojego przeniesienia do Hiszpanii, nie było mi dane przeżywać osobiście, ale została mi zrelacjonowana. Mogę jednak Was zapewnić, że uśmiech na twarzy dziecka, które mogłem widzieć nie raz, a spotęgowane do takiej liczby uczestników, musi być wrażeniem, które jest bardzo trudno przekazać.
Benedykt XVI w encyklice „Deus caritas est” napisał: ”Patrzę oczyma Chrystusa i mogę dać drugiemu o wiele więcej niż to, czego konieczność widać na zewnątrz: spojrzenie miłości, którego potrzebuje”.
Ten uśmiech to szczególnie Wasza zasługa! Ja ze swej strony serdecznie Wam dziękuję pamiętając o Was na Mszy świętej, a dzieci otaczają swoimi modlitwami.
o. Mariusz Mielczarek SVD