Pozdrawiam serdecznie z Mananjary na Madagaskarze. Wiem, że ostatnio nie odzywałem sie zbyt często, ale epidemia światowa i różne mniej lub bardziej dziwne zakazy i obostrzenia, bardzo pozmieniały moje (zresztą nas wszystkich) plany. Mam świadomość, że nie jestem sam, ale mam całe zaplecze ludzi dobrej woli, którzy się za mnie modlą i mnie wspomagają niosąc krzyż choroby, ofiarowując cierpienie w intencji mojej posługi lub wspierając mnie finansowo. To wszystko bardzo pomaga, zwłaszcza w sytuacjach trudnych, gdy zaczyna po ludzku brakować sił, by sprostać codziennej pracy. Odwdzięczam się Wam modlitwą i comiesięczną Mszą w intencji wszystkich moich współpracowników.

Zewnętrznie zbyt wiele się u mnie nie pozmieniało. Nadal posługuję jako ekonom diecezji Mananjary na wschodnim wybrzezu wyspy. Daje mi to dosyć szerokie spojrzenie na Kościół – organizacyjne, gdyż staram się kontrolować wszystkie budowy w diecezji, administracyjne, bo mogę wizytować wszystkie parafie i dystrykty oraz duchowe, ponieważ, poza okazjonalną pomocą w parafiach, jestem też duszpasterzem w więzieniu i w jednym z centrum dla dzieci. Jako werbista obcokrajowiec na Madagaskarze, trochę z boku mogę spojrzeć na różne zwyczaje, czy to w Kościele, czy to w społeczeństwie. 

Ambohitsara. Poświecenie nowcyh sal lekcyjnych (fot. archiwum Adama Brodzika)

Mimo różnych obostrzeń w przemieszczaniu się, Pan Bóg dał dużo okazji, by pokazać, że jest dobry, dla tych którzy Mu ufają. Wielką radością było dla mnie (przy wielkiej pomocy jednej z polskich organizacji – Polska Pomoc dla Afryki) ukończenie czterech nowych sal dla szkoły w Ambohitsara. Pod koniec września, gdy na Madagaskarze rozpoczął się nowy rok szkolny, mogliśmy przyjąć dużo większą liczbę uczniów. Jak wiadomo edukacja przyczynia się do poprawy ich życia, dodatkowo formacja religijna, którą otrzymują w naszych szkołach pogłębia ich wiarę, pomagając stać się ludźmi świadomymi swojego powołania chrześcijańskiego. Nierzadko stają się misjonarzami w swoich rodzinach i środowiskach, gdyż często pochodzą z rodzin niewierzących.

W tym roku również wzrosła liczba chłopców, którzy wstąpili do niższego seminarium diecezjalnego. Oczywiscie jest to czas rozeznawania i nie wszyscy zostaną księżmi, jednak wartości, które zdobędą podczas formacji, pomogą im podjąć zadania, które świeccy podejmują w Kościele na Madagaskarze. Jest ich obecnie 20 w niższym seminarium i to napawa nadzieją, ponieważ w tym roku zmarło dwóch księży diecezjalnych i obecnie liczba księży diecezjalnych na całą diecezję wynosi 16. Na szczęście są jeszcze zakonnicy – werbistów jest 14, potem jezuici, monfortanie i sercanie. Poza tym spora liczba sióstr zakonnych z 13 różnych zgromadzeń, które prowadzą szkoły, przychodnie, pomagają w przygotowaniu sakramentów. 

Pomimo epidemii staramy się żyć normalnie i nieść nadzieję, zwłaszcza do miejsc, gdzie jej brakuje. Jednym z takich miejsc jest więzienie, gdzie w tamtym roku w lipcu trzech mężczyzn przyjęło chrzest i pięciu przystąpiło do Pierwszej Komunii Świętej. Potem był czas wspólnego posiłku i radości, że Pan Jezus jest obecny między nami.

Chrzest w więzieniu (fot. archiwum Adama Brodzika SVD)

W moim środowisku werbistowskim też się trochę pozmieniało. Wybraliśmy nowego regionała, a ja zostałem pierwszym radcą (admonitorem) regionu. Miałem okazję zwizytować wszystkie miejsca, gdzie werbiści pracują i przyjrzeć się z bliska naszej obecności w sześciu różnych diecezjach. W tamtym roku w październiku właśnie otworzyliśmy dwie nowe misje – jedną w stolicy, a drugą na półpustynnej północy wyspy, gdzie katolicy nie stanowią nawet 5% społeczeństwa. To nam pokazuje, jak wielkie jest żniwo i jak wielu robotników jeszcze brakuje. Dlatego jednym z wyzwań naszego spotkania w sierpniu, było pojrzenie na formację naszych kandydatów i zrewidowanie dyrektywy formacji. Pan Bóg pobłogosławił nasze Zgromadzenie i obecnie na Madagaskarze mamy 50 seminarzystów na różnych etapach formacji. 

Niestety Wielkanocy nie mogliśmy na Madagaskarze spędzić z wiernymi, ponieważ wszystko było zamknięte z powodu koronawirusa. Jednak na Boże Narodzenie już mogliśmy pójść na wioski. Proboszcz miejsca, gdzie się wybierałem powiedział mi, że moja wioska jest oddalona tylko 40 minut od miejsca, gdzie wysiądę w łódki. Więc przeliczyłem, że na moje to będzie godzina marszu. Po godzinie pytam – jak osioł ze Shreka – czy jeszcze daleko i młodzież, która wyszła mi na spotkanie , by nieść plecak mówi, że jeszcze daleko. Pół godziny później znowu pytam, czy jeszcze daleko i słyszę, że jeszcze dosyć daleko. Po dwóch godzinach marszu w słońcu, przechodzenia przez strumyki i pola znówpytam, czy jeszcze daleko i słyszę taką samą odpowwiedź. Nie, no to robimy postój.

Przesiedzieliśmy z pół godziny w cieniu, wstajemy i po dziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Mówię do młodzieży: ale mówiliście, że to było jeszcze daleko. Tak więc po raz kolejny miary długości, czasu i dystansu mnie zadziwiły. 

Byłem w miejscu, gdzie ludzie bardzo ciepło wspominali misjonarzy polskich i słowackich, którzy u nich wcześniej posługiwali. Słuchanie takich opowieści jest zawsze bardzo wzruszające i dodające siły. Były też chrzty, więc gdy podchodziłem z olejem świętym, jeden chłopiec podpalił koleżance włosy. Najpierw był krzyk, potem ją ugasili i była obecna na Mszy do końca. Następnie był posiłek spożywany partiami, bo sala była zbyt mała, żeby wszystkich na raz pomieścić. Nie było talerzy i sztućców (ja dostałem specjalny zestaw!!!) i ludzie jedli na liściach bananowca, a łyżki zrobili z wygiętych liści. Piękna prostota i dużo radości. Zawsze takie wyjazdy dają mi dużo radości (pomimo mikrobów od brudnej wody, które zawsze przywożę) i dodają siły do codziennej pracy. 

FIadanana. Posiłek po Mszy Św. w Boże Narodzenie (fot. archiwum Adama Brodzika SVD)

Pod koniec stycznia miałem też doświadczenie bardzo silnej malarii z wysoką gorączką i trzy dni spędziłem w szpitalu pod kroplówką. Na szczęście był to szpital katolicki prowadzony przez siostry, więc niczego mi nie brakowało. Miałem natomiast poczucie totalnej bezsilności, gdyż żeby zrobić najprostszą rzecz trzeba było prosić o pomoc. Nie mogłem nawet sam wstać z łóżka, by wziąć wodę, czy cokolwiek innego. To doświadczenie nauczyło mnie mierzyć siły i starać się odpoczywać, gdy to możliwe. Jak mi ktoś powiedział – ludzi niezastąpionych są całe cmentarze. 

Na koniec jeszcze raz dziękuję Wam, drodzy Przyjaciele Misji, za towarzyszenie mi w tej pięknej, choć czasami trudnej drodze, którą Pan mi przygotował. Wierzę, że uda nam się spotkać w tym roku w Polsce!

Niech i Wam Bóg błogosławi i udziela nadziei na każdy dzień! Błogosławionego czasu Wielkiego Postu!

Adam Brodzik SVD 
Mananjary, Madagaskar