Drodzy Przyjaciele i Dobrodzieje Misji! Bardzo serdecznie pozdrawiam Was z Buenos Aires. Piszę do Was w szczególnym momencie, w Niedzielę Misyjną, która w Argentynie jest obchodzona o tydzień wcześniej niż w całym Kościele Powszechnym. Powodem tej modyfikacji jest Dzień Matki, przypadający tu w trzecią niedzielę października.
W tym roku łączy nas motto zaczerpnięte z Księgi Izajasza,: „Oto jestem, poślij mnie”. W tym szczególnym czasie, cały Kościół mówi o misjach, modli się za misje i wspomaga je materialnie. Chcę więc w tych słowach podzielić się moim misyjnym „tu i teraz” i zarazem podziękować z całego serca za wszelakiego rodzaju pomoc, której nieustannie doświadczam.
Nieco z niedowierzaniem uzmysławiam sobie, że przeminęło już ćwierć wieku od momentu, w którym pożegnałem się z Polską i wyruszyłem w świat. Jestem wdzięczny za życzliwość i za Waszą pamięć przez tyle lat.
Nikt z nas się nie spodziewał, ani w Polsce, ani w Argentynie, że po ubiegłorocznym Nadzwyczajnym Miesiącu Misyjnym przyjdzie nam obecnie przeżywać ten miesiąc również odmiennie i wyjątkowo. Zmuszony byłem spędzać go w siedzibie Papieskich Dzieł Misyjnych w ramach kwarantanny, która trwa tu nieprzerwanie od przeszło siedmiu miesięcy. Jak podaje tutejsza telewizja, przeżyliśmy już 210 dni w izolacji. To bardzo długo. Wyprzedza nas jedynie Peru, które wprowadziło kwarantannę o cztery dni wcześniej. Niestety, sytuacja sanitarna w wielomilionowym Buenos Aires, otoczonym nieprzemierzonymi dzielnicami nędzy, stale się pogarsza.
Od miesięcy moja ekipa Papieskich Dzieł Misyjnych pracuje zdalnie. Mnie natomiast przypadło samotne czuwanie nad całością ogromnego, wielopiętrowego budynku, który, pomimo wszystko, w dalszym ciągu pełni wiele funkcji. W pierwszych miesiącach kwarantanny otworzyliśmy drzwi dla licznych osób z zagranicy (także z Polski!), które spędzały tu czas obowiązkowej izolacji w oczekiwaniu na wyjazd z kraju. Kilka dużych sal i kuchnia zostały przystosowane do potrzeb Caritasu, który obecnie zajmuje się setkami ludzi, którzy stracili dach nad głową i żyją na ulicy. Znalazło się tu dla nich miejsce, gdzie mogą się zatrzymać na parę godzin, posilić, czy też wykąpać.
Argentyna, która już od wielu lat nie potrafi wyjść z kryzysu ekonomicznego, znajduje się w obliczu ogromnego krachu. Upada tysiące małych firm, inne natomiast przenoszą się za granicę. Z tego to powodu w ciągu jednego roku przybyło nam prawie cztery miliony bezrobotnych. Do niedawna Argentyna przyciągała ogromne rzesze migrantów z sąsiednich krajów, a także z innych, takich jak Wenezuela czy Chiny. Dziś, niestety, istnieje duża grupa ludzi, którzy chcą na stale opuścić swoją Ojczyznę. W ich ślady idą też niedawno przybyli migranci, którzy nie odnaleźli tu swej „ziemi obiecanej”.
Życie Kościoła jest wkomponowane w tę nową rzeczywistość pandemii. Od przeszło pół roku kościoły w prawie całym kraju pozostają zamknięte. Odwołano też wiele ważnych spotkań, między innymi Krajowy Kongres Maryjny, od dawna oczekiwany przez wiernych. Z półrocznym opóźnieniem przybył do Buenos Aires nowy Nuncjusz Apostolski, którym jest polski biskup Mirosław Adamczyk, pochodzący z Gdańska i pracujący do niedawna w Panamie. Właśnie dzisiaj odbyła się, skromniejsza niż zwykle, ceremonia jego powitania.
W stolicy świątynie mogą być otwarte, jednak obowiązuje w nich zakaz sprawowania Mszy i innych sakramentów. W innych częściach kraju istnieje pozwolenie na sprawowanie kultu dla małych grup wiernych.
Od dwóch lat dane mi jest pełnić posługę duszpasterską w parafii Selva (700 km na północ od Buenos Aires), która od dawna czeka na nowego proboszcza. Na ogół staram się odwiedzać powierzoną mi wspólnotę przynajmniej co cztery miesiące. W tym roku skończyło się jednak na wizycie, która odbyła się w pierwszej połowie stycznia i na razie nie zapowiada się następny wyjazd do Selvy.
Na szczęście, Kościół nie został całkowicie sparaliżowany. Cytując świętego Pawła, zauważamy, że tak jak dwa tysiące lat temu, tak i dziś „Słowo Boże nie uległo skrępowaniu” (2 Tym 2, 9). Dzisiaj stało się faktem wołanie Papieża Franciszka do wyjścia Kościoła ze swego własnego zamknięcia. Liczni duszpasterze zamienili ambony na komputery i smartfony, gdzie relacjonowane są katechezy, nabożeństwa, konferencje, a nawet… internetowe pielgrzymki, ogniska, itp. Katolicy pojawili się nagle w mediach, które do tej pory były zdominowane, przynajmniej tu w Argentynie, głównie przez pastorów wspólnot protestanckich. Niedługa przyszłość pokaże, które praktyki i zwyczaje pozostaną już na stałe w codziennym życiu Kościoła.
Ogólnie, powrót do tzw. normalności budzi zarówno obawy jak i nadzieje. Przed wierzącymi stawia natomiast zadanie rozeznania znaków czasu i bycia otwartymi na działanie Ducha Świętego, który pragnie odnowić oblicze naszej ziemi.
Praca w Papieskich Dziełach Misyjnych to głównie załatwianie spraw biurowych. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że będę w stanie spędzać przy komputerze tak ogromną ilość czasu. Na pierwszy rzut oka moje misjonowanie to dość monotonna praca, stąd też, gdy myślałem o napisaniu „tradycyjnego” listu misyjnego, czułem się zakłopotany. Zadawałem sobie pytanie, czym będę mógł zaciekawić moich czytelników?
W końcu uświadomiłem sobie, że egzotyka i przygody misyjne nie stanowią sedna sprawy. Wystarczy przypomnieć świętą Teresę od Dzieciątka Jezus, która była wielka misjonarką zamkniętą w klasztorze. Podobnie są nimi dziś siostry klauzurowe oraz rzesza osób należących do Unii Misyjnej Chorych. Często pocieszam innych, ale i siebie słowami świętego Józefa Freinademetza, który zwykł powiadać, że najlepszym miejscem na świecie jest to, w którym Bóg nas potrzebuje. I to jest bardzo istotne.
Pamiętam z młodości liczne spotkania z misjonarzami. W mojej pamięci utkwił mocno jeden, powtarzający się wątek. Ootóż wszyscy podkreślali, iż źródłem radości misjonarza jest poczucie bycia potrzebnym. Dziś czuję się potrzebnym właśnie tutaj. Wiem, że dzieło misyjne musi posiadać swoje zaplecze składające się z osób, których praca jest najczęściej mało widoczna. Gdybyśmy chcieli porównać misje do ogromnego drzewa, to animacja misyjna byłaby jego korzeniami. Są one szare i niewidoczne, ale ich istnienie jest istotne dla życia całego drzewa. To one zapewniają mu siłę i żywotność.
Ostatnio weszło w modę organizowanie konferencji przez internet. Często mam okazję do przeprowadzania katechez misyjnych dla dzieci i młodzieży szkolnej, dla kleryków wyższych seminariów duchownych oraz członków różnego rodzaju grup kościelnych. W rozmowach często pojawia się pytanie o to, jak streściłbym w jednym zdaniu moją pracę w biurze misyjnym. Zwykle zaskakuje ich moja odpowiedź, gdyż mówię, że głównie zajmuję się „budowaniem mostów”. Zaraz spieszę z wyjaśnieniem, że nie jestem architektem i że nie chodzi tu o masywne konstrukcje wznoszone nad rzekami czy autostradami. Animacja misyjna to swego rodzaju sztuka budowania więzi pomiędzy osobami, wspólnotami i krajami. Każde posłanie misyjne, czy też zorganizowanie pomocy materialnej lub duchowej na rzecz innych, jest nowym mostem, który łączy i przybliża.
Misje są znakiem czasu dla cywilizacji podzielonej granicami i murami. W tym sensie Dzieci Misyjne z Argentyny (ruch skupiający ponad 12 tysięcy członków) otrzymały w tym roku za zadanie niesienie pomocy materialnej dla swoich rówieśników z Suazi – małego kraju w południowej Afryce. Innym przykładem budowania mostów przyjaźni jest zobowiązanie Kościoła argentyńskiego do wysłania sporej grupy misjonarzy i wolontariuszy do peruwiańskiej Amazonii przez okres co najmniej dziesięciu lat. Papieskie Dzieła Misyjne zajmują się obecnie formacją ponad 20-osobowej ekipy kandydatów na misyjny wyjazd do Peru.
Przed rokiem zamieściłem w Internecie ogłoszenie o potrzebie wyjazdu misjonarzy świeckich do pracy w Boliwii. Pierwszymi, którzy odpowiedzieli na mój apel, było małżeństwo emerytów – Angelika i Hilary, pochodzący z małego miasteczka na północy Argentyny. Powiedzieli, że ich decyzja o misjach była jednomyślna i nie rodziła w nich żadnych wątpliwości. Nie zniechęcili się nawet wtedy, gdy tłumaczyłem im, że czeka ich długa podróż, wiele trudności i na pewno niespodzianek.
W końcu posłanie misyjne doszło do skutku. W ich rodzinnej miejscowości pożegnała ich wspólnota parafialna i wyruszyli w nieznane. Czułem, że ja też wziąłem na siebie część ryzyka, będąc głównym pomysłodawcą tego misyjnego przedsięwzięcia. Nie obyło się bez zmartwień już zaraz po ich wyjeździe, gdyż przez kilka dni nie dawali oznak życia. Później okazało się, że po przekroczeniu granicy ich telefony przestały działać. W końcu skończyła się moja niepewność. Po wielodniowej podróży kilkoma autobusami dotarli do południowej części dużego miasta Cochabamba, gdzie od przeszło dziesięciu lat pracują Siostry Służebnice Ducha Świętego. Czuli się tam szczęśliwi, o czym informowali w często wysyłanych relacjach ze swojej pracy.
Hilary był piekarzem, zaś jego żona fryzjerką. Poza tym obydwoje od lat są katechetami. Mieli zatem dość szerokie możliwości działania. Kilka miesięcy po ich powrocie do Argentyny dane mi było odwiedzić Cochabambę. Mieszkańcy dzielnicy wypytywali o “zakochaną parę”. Wspominali ich bowiem jako wyjątkowe małżeństwo, które, pomimo podeszłego wieku, nie zatraciło serdeczności, czułości i radości bycia z sobą. Widziano ich wędrujących po dzielnicy, zawsze trzymających się za ręce i wdających się w serdeczne rozmowy ze spotykanymi osobami. Słuchając tych opowieści o misjonarzach, dziękuję Panu za Hilarego i Angelikę, za ukazywanie Bożej miłości ich codziennym życiem. W tym miejscu przypominają mi się słowa świętego Franciszka z Asyżu: „głoście Ewangelię, a jak zajdzie potrzeba, to także słowami”.
Na zakończenie powracam do motta “Oto jestem, poślij mnie”. Słowa te są one wypowiedziane przez proroka Izajasza po tym, gdy Bóg dotyka jego języka żywym ogniem, który go oczyszcza wewnętrznie i rozpala w nim miłość. Każdy z nas, ochrzczonych, jest dotknięty ogniem Ducha Świętego, który nas odnawia i posyła. Jesteśmy ożywiani ogniem, który wyraża się w radości i zapale.
Niech Słowo Boże, modlitwa i Eucharystia podtrzymują w nas Boży płomień, abyśmy mogli hojnie dzielić się wiarą, nadzieją i miłością z tymi, których Pan stawia na drogach naszej życiowej wędrówki. Szczęść Boże!
o. Jerzy Faliszek SVD
Buenos Aires, Argentyna