6 lat kapłaństwa to nie rekord Guinness’a, kiedy spojrzy się na współbraci przeżywających swój złoty, czy nawet diamentowy jubileusz. Niemniej jestem wdzięczny Bogu, bo w tym krótkim czasie posługi pozwolił doświadczyć mi bardzo wiele.
Dzisiaj odnajduje się w słowach Pana Jezusa, który zwrócił się do człowieka chcącego pójść za Nim: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć.” (Łk 9,58)
Od 2014 roku, kiedy Zgromadzenie Słowa Bożego posłało mnie do Afryki, w żadnym kraju, gdzie posługiwałem, nie dane mi było spędzić dłużej niż 2 lata. Najpierw Kenia, potem wojna w Sudanie Południowym, doświadczenie świata Islamu w Egipcie i obecnie Uganda. W moim kapłańskim życiu coraz bardziej doświadczam prawdziwości słowa Bożego, które mówi, że jesteśmy tylko przechodniami na tym świecie.
Pan Bóg widzi jednak szerzej niż my i może właśnie ten „migracyjny” początek kapłańskiej drogi miał mnie przygotować do misji wśród osób, które od wielu lat nie znajdują pokoju w swojej ojczyźnie i zmuszani są do wiecznej migracji, czy ucieczki.
W 2018 rozpocząłem swoją nową misję w Ugandzie, gdzie werbistom Kościół powierzył opiekę duszpasterską w obecnie największym na świecie obozie dla uchodźców, zwanym Bidibidi.
Obóz jest ogromny. Na powierzchni 250 km2 zamieszkuje blisko 300 tysięcy uchodźców, pochodzących głównie z Sudanu Południowego. Ludność jest bardzo zróżnicowana pod względem etnicznym i religijnym. W osadach, bo tak raczej nazywają się tutaj części obozu. przebywają razem katolicy, różne denominacje chrześcijańskie, muzułmanie oraz wyznawcy religii tradycyjnych. Mamy kilkadziesiąt plemion, z których każde posługuje się swoim własnym językiem. Taka „papka” wierzeniowo-kulturowa powoduje nierzadko wiele napięć, które szybko trzeba łagodzić, aby wojna, od której ci ludzie uciekli, nie przeniosła się także do obozu.
Jako najmłodszemu z 4 kapłanów powierzono mi obozową młodzież. Wyzwanie niebagatelne, bo około polowa uchodźców to właśnie młodzi ludzie. Wojna, której doświadczyli w ojczyźnie, pozostawiła w nich głębokie rany, które niezmiernie trudno jest zaleczyć, tym bardziej w takim środowisku, jakim jest obóz dla uchodźców.
Wielu z nich otwiera się i dzieli tym, czego doświadczyli.
Sadia, 17-letnia Sudanka mówi: Moja cała rodzina została wymordowana maczetami. Ja przeżyłam, bo mama wysłała mnie, aby nazbierać drewna do ogniska, kiedy przyszłam do domu było już po wszystkim.
Peter, lat 19, wspomina: Kiedy konflikt się rozpoczął, jak najszybciej uciekłem do buszu ze swoim rodzeństwem. Przez ponad miesiąc ukrywaliśmy się przed żołnierzami, którzy chodzili z wioski do wioski zabijając ludzi, paląc domy i gwałcąc kobiety i dziewczynki. W czasie naszej pieszej wędrówki do Ugandy widzieliśmy dziesiątki martwych ludzi, którzy albo zostali zamordowani, albo umarli z wysiłku i głodu.
To tylko niektóre świadectwa naszej młodzieży. Wielu z nich sobie nie radzi z tym, co wydarzyło się w ich ojczyźnie i popada w osobiste problemy i nałogi – lokalne narkotyki, alkohol czy prostytucję. W obozie, co prawda zapewnione są minimalne racje żywnościowe i ograniczona edukacja, czy opieka zdrowotna, ale wszystko to jest dalekie nawet od południowosudańskich standardów.
Jedynym ratunkiem dla tak poturbowanej losem młodzieży jest Bóg. I dlatego nasz zespół złożony z 4 kapłanów i 7 sióstr zakonnych stara się zrobić wszystko, aby właśnie w Nim oni odnaleźli oparcie i nadzieję na lepsze jutro.
Od dwóch lat staramy się gromadzić rozproszoną młodzież, za pomocą środków, które najbardziej do nich przemawiają. Są to muzyka, taniec i sport. Udało nam się zorganizować festiwal przykaplicznych chorałów, gdzie młodzież rywalizowała o tytuł najlepszej grupy wielbiącej Pana. Dodatkowo przeprowadziliśmy 2 turnieje piłki nożnej i ręcznej dla chłopców i dziewcząt w całym obozie, który zgromadził kilka tysięcy uczestników. Dla naszych katolickich podopiecznych, oprócz regularnej posługi sakramentalnej, przygotowujemy cykliczne seminaria. Staramy się przekazać im podstawowe narzędzia do „obrony” przed protestantami atakującymi naszą wiarę i uczymy ich jak w życzliwy sposób „walczyć” na argumenty, a nie karabinem, czy maczetą.
Kiedy, z tej krótkiej perspektywy czasu patrzę na naszą młodzież i widzę jak duchowo wzrastają, jak coraz bardziej angażują się w różne inicjatywy, jak pomagają animować dzieci, czy nawet zachęcają swoje rodziny do powrotu do Boga, do wzajemnego przebaczenia, to jestem dobrej myśli i wierzę, że na naszych oczach powstaje nowy naród ludzi, którzy w niedalekiej przyszłości zmienią oblicze ziemi, przede wszystkim sudańskiej ziemi.
Gorąco proszę o modlitwę w tej intencji!
Wojciech Pawłowski SVD
Bidibidi, Uganda