Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, i to naprawdę niech będzie pochwalony, za te wszystkie dobre rzeczy, które aż to dzisiejszego dnia czyni w działalności misyjnej naszego Kościoła, który kochamy. Pozdrawiam Was, Dobrodzieje i Przyjaciele misji z Polski i bardzo się cieszę, że mogę to zrobić już kolejny raz za pomocą listu, który dotrze do Was, dzięki pracy i wysiłkowi Referatu Misyjnego w Pieniężnie.

Już od dłuższego czasu zastanawiałem się, kiedy i o czym będą mógł Wam opowiedzieć. Nadszedł ten czas, więc mam nadzieję, że słowa, które do Was skieruję, wypełnią Was radością i pewnością, że wszystko, co robicie razem z nami ma sens i jest potrzebne naszemu światu.

Ostatni list napisałem do Was w lutym, więc już trochę czasu minęło. Żyję w tropiku boliwijskim, w miasteczku San Miguel de Velasco. Jest to parafia żywa i pełna wiary, z największą liczbą wiosek dojazdowych w całej naszej diecezji. Jest ich ponad 50. Do najdalszych wiosek musimy dojeżdżać ponad 130 km i staramy się być tam przynajmniej raz na miesiąc. Niestety, asfaltu tutaj nie mamy, więc taka podróż trwa kilka godzin.

W miasteczku cieszymy się obecnością wielkiej liczby dzieci i młodzieży. Mamy prawie 200 dzieci przygotowujących się do pierwszej komunii i 130 młodzieży, która przyjmie w tym roku sakrament bierzmowania. A to tylko liczby z samego miasteczka, gdzie położona jest parafia. Do tego dochodzą jeszcze wspólnoty zewnętrzne, w których też mamy katechezy i będziemy celebrowali wspomniane sakramenty. 

Chciałbym podzielić się z Wami wszystkim, co tutaj przeżywam, ale jestem świadomy, że to mi się nie uda. Wspomnę więc przynajmniej o kilku rzeczach, które zorganizowaliśmy na naszej misji w Boliwii.

Pomoc chorym i starszym w parafii San Miguel de Velasco (fot. Marcin Domański SVD)

Jak to na każdej parafii, mamy w miasteczku sporą liczbę chorych i starszych, którzy już nie mogą przyjść do kościoła, gdy wieczorem zabiją stare dzwony z wieży. Na naszej parafii trzeba sobie zaplanować czas pracy. Jeśli zrobimy to dobrze, to człowiek wychodzi z własnego pokoju o 5 rano, trochę jeszcze zaspany, a wraca późnym wieczorem (o ile nie zostaje spać na wspólnotach poza domem parafialnym). Jeśli sobie dobrze zaplanujemy zajęcia, dzięki Bogu mamy też czas, żeby odwiedzać naszych chorych.

Miałem już możliwość odwiedzić wszystkich chorych z naszego miasteczka i muszę Wam wyznać, że ich los nie jest łatwy. Największym zmartwieniem jest to, czy będą mieli za co kupić coś do jedzenia, o lekach już nawet nie wspominając. Zawsze, gdy odwiedzam naszych chorych, wracam do domu z sercem trochę smutnym. Dzieci naszych chorych i starszych niestety bardzo często zapominają o swoich rodzicach. W poszukiwaniu lepszego życia wyjeżdżają do miast, oddalonych o przynajmniej 500 km. Tam pracują, zakładają swoje rodziny, a tutaj starsze osoby zostają zdane na biedę i samotność. Pomagamy im, w czym tylko możemy. Dzięki Waszej pomocy udaję się nam nawet sfinansować niektóre operacje, które muszą być przeprowadzone w mieście Santa Cruz. Zawsze, gdy udajemy się do chorych, staramy się spędzić z nimi trochę czasu, podarować im żywność, a nawet posprzątać choć trochę ich mały domek, który nie ma zbyt dużo wygód.

Lekarki i pielęgniarki z Hiszpanii wraz z boliwijskim pomocnikiem w drodze do wioski (fot. Marcin Domański SVD)

Przez dług czas zastanawiałem się, jak można pomóc naszym chorym w miasteczku, ale także, co można zrobić, żeby zadbać o zdrowie na naszych wioskach, rozpoczynając od najmłodszych. Nawiązaliśmy współpracę z jednym z uniwersytetów z Walencji w Hiszpanii i dzięki pomocy Przyjaciół Misji oraz Referatu Misyjnego z Pieniężna, udało się sfinansować pobyt w Boliwii czterem osobom, dwóm lekarkom i dwóm pielęgniarkom. Przyjechali oni do naszej przychodni w miasteczku, a także udali się na nasze wioski, by wykonać niezbędne badania i przeprowadzić najpotrzebniejsze zabiegi. Na większość z ich ludzie z naszych wspólnot nie mogą liczyć ze względu na bardzo niski poziom medycyny w Boliwii, a przede wszystkim brak środków na wyjazd do szpitala w mieście. Można powiedzieć, że lekarze z Hiszpanii zrobili dużo dobra, dali ludziom nadzieję, że nie zostaną sami, że ktoś o nich pamięta i zadba o ich zdrowie. Niestety największy problem w naszej rzeczywistości to niedożywienie, brak witamin i brud, który prowadzi do wielu przykrych konsekwencji nawet w młodym wieku.

Staramy się słuchać każdego, kto w zaufaniu dzieli się z nami swoimi problemami. Dzięki Wam, Przyjaciele misji, udało się wybudować mały, ale schludny domek dla jednej z naszych rodzin. Rodzice bardzo pomagają w katechezach i we wszystkim, co robimy na parafii, ale niestety nie mają za dużo środków finansowych do życia. Wraz z trójką dzieci mieszkali w małym i zniszczonym domu. Ściany się rozpadały, a dachu tak naprawdę już nie było. W epoce deszczowej kupiliśmy im plandekę, żeby mogli zakryć dach i jakoś przeczekać wszystkie ulewy, ale po zakończeniu pory deszczowej postanowiliśmy, że zrobimy wszystko, co możliwe, żeby wybudować domek – mały, ale godny. Pamiętam, że gdy błogosławiłem ten nowy dom, rodzina wyraziła swoją wdzięczność i zapewniła mnie, że do końca życia nie zapomną o tym, co dla nich zrobiło nasze zgromadzenie misyjne wraz ze wszystkimi Przyjaciółmi i ludźmi dobrej woli.

Dom dla jednej z rodzin zbudowany dzięki wsparciu Dobrodziejów z Polski (fot. Marcin Domański SVD)

Wiele razy wspominałem Wam, że w parafii możemy liczyć na wielu ministrantów. Są to chłopcy i dziewczynki, którzy chcą służyć Panu Bogu i drugiemu człowiekowi. Mamy blisko 40 ministrantów na każdej mszy w tygodniu. W każdą sobotę chwytamy za miski i pierzemy ich alby, które już są mocno zużyte, ale im to nie przeszkadza – najważniejsze, żeby być blisko ołtarza.

Wspominam o nich, bo chciałbym Was prosić o modlitwę o nowe powołania misyjne i zakonne. W naszej diecezji zdarzają się parafie i tereny, gdzie nie ma żadnego duszpasterza, ludzie tęsknią za mszą, za obecnością księdza w miasteczkach. Ufam, że spośród naszych ministrantów Pan Bóg także wzywa i powołuje do życia kapłańskiego i zakonnego, ale my musimy pomóc naszą modlitwą, by mogli usłyszeć ten jakże cichy głos. Sytuacje rodzinne, bieda, choroby, wszystkie przeciwności bardzo często zagłuszają ten święty głos powołania, ale nie możemy się poddawać. Jeśli będziemy prosili z wiarą, Pan Bóg będzie hojny dla swojej misji w Boliwii.

O. Marcin Domański SVD podczas zabawy z ministrantami (fot. archiwum autora)

Chciałbym jeszcze wspomnieć o innych pracach, inicjatywach, ale jestem świadomy, że strony listu są ograniczone. Nie martwcie się, w następnym liście opowiem także o innych rzeczach. 

Na sam koniec jak zawsze dziękuję Wam, Dobrodzieje i Przyjaciele misji, za Wasze modlitwy i wszystkie ofiary, którymi podtrzymujecie dzieło misyjne, jakie w Waszym imieniu staramy się tutaj realizować. My także się za Was modlimy – za tych, którzy wspierają nas aż do dzisiaj, ale także za tych, którzy już odeszli z tego świata, żeby odebrać swoją nagrodę w niebie.

Nie traćmy kontaktu, niech Bóg błogosławi i obdarza zdrowiem nas, nasze parafie i nasze rodziny. 

Marcin Domański SVD
San Miguel de Velasco, Boliwia