Przyszedł czas, aby wrócić do Bangladeszu. Prze dwa ostatnie lata czekałem na pozwolenie na pracę w tym kraju, więc kiedy wreszcie wylądowałem w Dhace, moje serce było pełne radości i entuzjazmu, że kolejny raz mogę tu być i zacząć od nowa.
Dzień przywitał mnie bardzo “serdecznie”, bo było ponad 37°C. Duchota i duża wilgotność sprawiały, że oblały mnie poty, które były jak poranny prysznic. Uświadomiło mi to jednak także, że nic nie mogę zrobić – trzeba, po prostu, zaakceptować nową rzeczywistość, w której będę żył.
Poranek pierwszego dnia spędziłem w seminarium duchownym w Dhace. Po obiedzie, razem z seminarzystą Joy Quiah, który odebrał mnie z lotniska, udaliśmy się do Borishal, gdzie następnego dnia miały się odbyć święcenia biskupie o. Emmanuela Rosario. To on przyjął mnie w seminarium w 2018 roku, kiedy po raz pierwszy przyleciałem do Bangladeszu.
Pod koniec podróży do Borishal zaczął padać deszcz tropikalny. Ulewa trwała aż do godziny 9.00 następnego dnia i zanosiło się na to, że uroczystość będzie opóźniona i nie przybędzie zbyt wiele ludzi. Ale stało się wręcz odwrotnie, bo deszcz okazał się prawdziwym błogosławieństwem. Temperatura spadła do 28°C i zrobiło się chłodniej. Uroczystości trwały 5 godzin. Diecezja otrzymała swojego biskupa.
Po święceniach udałem się razem z moim biskupem do Chattagram. Siedząc przy stole przysłuchiwałem się rozmowom, by zaczerpnąć nowych informacji na temat Bangladeszu. Pierwsza dotyczyła uchodźców Rohingyas z Birmy. Jeden z ojców powiedział z tajemniczą miną, że ma ciekawą nowinę. Nazwał ją nawet “dobrą nowiną”. Chodzi o to, że według szacunków, co godzinę w obozie dla uchodźców Rohingyas rodzi się czwórka dzieci. Oczywiście, w porównaniu z Bangladeszem to jeszcze nie jest taki duży wyczyn, bo statystyki mówią, że tutaj w ciągu minuty rodzi się kilkanaścioro dzieci.
Rohingyas zostali wypędzeni z Birmy i mieszkają w obozach dla uchodźców w Cox Bazar na południu Bangladeszu. Historycznie pochodzą z tych właśnie terenów, bo ich król był właścicielem ziemi w Cox Bazar. Dlatego władze Bangladeszu nie mogą im nakazać powrotu, ponieważ formalnie wrócili do ziemi ojczystej. Jednak jako uchodźcy są pozbawieni własności i ziemi. Dlatego chcą wzrastać jako silna grupa etniczna, by w przyszłości mieć wpływ na sytuację, w miejscu, gdzie mieszka. Stąd już teraz wprowadzają w życie słowa Biblii: “rozmnażajcie się i czyńcie sobie ziemię poddaną”, co z pewnością będzie miało wymierny skutek w przyszłości. Natomiast rząd trzyma ich w obozach, ponieważ zyskuje bardzo wysokie dotacje z Zachodu na ich utrzymanie. W ten sposób także pozostają w jednym miejscu.
Werbiści zostali poproszeni przez biskupa diecezji, aby podjąć pracę wśród uchodźców. Zadanie to będzie bardzo trudne i polegać będzie raczej tylko na pomocy socjalnej, ponieważ wszyscy są wyznawcami islamu. Ale werbistowska obecność tam będzie także świadectwem chrześcijańskiej miłości do bliźniego.
Drugą nowiną, jaką usłyszałem, była informacja o sytuacji i bezpieczeństwie na drogach. W Bangladeszu obowiązuje prawo, według którego, jeśli spowodowałeś wypadek, masz obowiązek troszczyć się o poszkodowanego i do końca życia płacić mu odszkodowanie lub rentę. Natomiast, gdy człowiek zginie w wypadku, ustalona przez rząd “wartość” takiego życia to około 250 $, które trzeba jako odszkodowanie zapłacić rodzinie.
Aby to zrozumieć, trzeba zobaczyć, w jaki sposób korzysta się tutaj z dróg. Istnieją, co prawda, przepisy, ale wszyscy jeżdżą tak, jakby ich nie było. Pieszy nie ma żadnych praw. Według statystyk w Bangladeszu najczęstszą przyczyną śmierci są wypadki drogowe. Dlatego wśród ludności miejscowej i lokalnych księży obowiązuje taka zasada: jeśli potrącisz człowieka, zrób to tak, abyś go zabił i nie miał problemów na całe życie.
W związku z tym werbiści w Bangladeszu zrezygnowali z posiadania samochodu. W większości diecezji w kraju tylko biskup posiada samochód. Nie ma go także większość parafii, instytucji kościelnych i zgromadzeń zakonnych. Na szczęście komunikacja publiczna tutaj jest dobrze rozwinięta. W tym kontekście ten kraj mógłby być inspiracją dla wielu duchownych i wszystkich, który są zauroczeni przepychem posiadania.
Bangladesz jest krajem muzułmańskim z konstytucyjnym zakazem zmiany wyznania do 18. roku życia. Liczy około 164 miliony ludności, w tym około 500 tys. katolików.
Jadąc przez Bangladesz wydaje się, jakby człowiek na każdym kroku walczył z naturą. Z jednej strony woda zalewa coraz więcej obszarów rolnych. Z drugiej strony człowiek z trudem wydziera wodzie ląd, by mieć kawałek własnej ziemi, na której może wybudować mały dom. Niektóre z takich domów mają dosłownie 4 na 5 metrów i mieści się w nich łazienka, kuchnia i sypialnia. Trudno to sobie wyobrazić, ale na tak małej powierzchni żyje niejednokrotnie 6-osobowa rodzina.
Wybrzeże Bangladeszu położone jest w depresji. Aby mieć bezpieczny kawałek lądu ludzie wykopują staw i usypują wokół niego nasyp, który staje się ziemią pod uprawę i miejscem na dom. Staw jest później zarybiany, by mieć w przyszłości jakieś dochody ze sprzedaży ryb. Budując dom na takim terenie wszyscy, rzecz jasna, liczą się z tym, że pewnego dnia mogą stracić wszystko w wyniku ogromnych opadów tropikalnych. Czasem też rzeki występują z brzegów, gdy z Himalajów dociera nadmiar wody. Wydaje się jednak, że ludzie wolą potargować z Bogiem, licząc na Jego miłosierdzie i los szczęścia, że ich dom i rodzina ocaleje.
Mimo ogromnego zaludnienia Bangladeszu, Bóg dba o swoje ubogie dzieci. Woda jest tu jednocześnie przekleństwem i błogosławieństwem. Zabiera dorobek życia, ale też daje różnorodność ryb, dzięki którym można wykarmić tak liczny naród.
Jednak człowiek żyje tutaj jakby nie dbał o środowisko. Każdy kawałek papieru czy plastiku rzucany jest pod nogi. Kanały wodne są wypełnione plastikiem, odpadami, papierami i ściekami z domów. Ale i tutaj natura z mądrością Bożą też przychodzi z pomocą, bo podczas deszczów tropikalnych wszystko jest zmywane i oczyszczone, a ocean bez narzekania, rok po roku, to wszystko pochłania. Bujna zieleń, która utrzymuje się tutaj przez cały rok, w cudowny sposób pokrywa i pochłania cały ten brud i śmieci.
Zgromadzenie Słowa Bożego rozpoczęło swoją pracę misyjną w Bangladeszu w Archidiecezji Chattagram w 2018 roku. Nieżyjący już abp Moses Costa CSC powierzył werbistom dwie parafie: Jamal Khan w Chattagram i Noakhali.
Parafia Noakhali liczy około 2000 parafian. Zostałem przeznaczony do pracy tutaj, aby opiekować się tzw. Apostolic School, czyli internatem dla uczniów ze szkoły podstawowej i gimnazjum. Uczniowie ci pochodzą z plemion żyjących w górach, gdzie nie ma żadnej infrastruktury. Tereny te nazywane są Hill Trucks i są obszarem zastrzeżonym dla obcokrajowców. Dlatego biskup pragnie, aby zdolnym uczniom zaoferować zakwaterowanie, posiłek i możliwość uczęszczania do szkoły.
Internat został otwarty w 2020 roku bez podstawowych materiałów edukacyjnych. Parafia Noakhali nie posiada żadnego zaplecza medialnego, kulturalnego czy sportowego. Ale jest wiele możliwości.
Od 2023 roku będę odpowiedzialny za szkołę i uczniów, a także będę pomagał w parafii. Znajomość języka angielskiego pomaga na tyle, żeby nie czuć się osamotnionym i zagubionym. Bardzo istotna jest natomiast znajomość języka bengalskiego. Po dwóch latach przerwy, cieszę się, że potrafię czytać w tym języku, bo mogę z dobrą wymową odprawiać Mszę świętą. Ale potrzebuję jeszcze dużo czasu, by ludzi zrozumieć, kiedy mówią do mnie.
Czas nauki nowego języka traktuję jako pewnego rodzaju terapię na demencję. Wierzę przy tym, że Bóg nie poskąpi mi daru Ducha Świętego posyłając mnie to tego skrawka ziemi. Bo przecież Bóg wszystko zaplanował i chce dla nas wszystkiego, co najlepsze. Gdy będziemy otwarci na Jego świętą wolę, wszystko będzie nam dane.
Chciałbym serdecznie podziękować wszystkim dobrodziejom za modlitwy i ofiary w mojej intencji i intencji misji, którą Bóg mi powierzył. Bez Waszego szturmowana bram niebios wszystko szłoby bardziej mozolnie. Nie Bóg wynagrodzi Wam, za każde tchnienie w intencji misji!
Mariusz Pacula SVD
Noakhali, Bangladesz