Drodzy Przyjaciele i Dobrodzieje Misji! Serdecznie pozdrawiam z Zambii. Zbliżający się czas Bożego Narodzenia przypomina nam pierwsze dni Jezusa na ziemi, przez jakie trudy i doświadczenia musiał przechodzić On i Jego rodzice. Mimo wszystko znosili to z wiarą i pewną radością, czytając znaki, których wtedy do końca nie rozumieli. Ich doświadczenie może pomóc nam, ludziom XXI wieku, zrozumieć sens cierpienia i trudnego doświadczenia.

Często łatwo powiedzieć: „w moim życiu to już nic się nie da zrobić” albo „spotkało mnie wszystko, co najgorsze”. Jednak spróbujmy w takich sytuacjach nieco inaczej spojrzeć na życie. Bo co to znaczy cierpieć z radością? Czy mam mnożyć cierpienia w moim życiu, bo to niby przyniesie mi radość? Czy też mam udawać, że nic się nie dzieje, kiedy wszyscy dookoła mnie widzą, jak bardzo dotknęło mnie cierpienie?

O, Roman Janowski SVD w (fot. archiwum autora)

Chyba nie o to chodzi w tym wszystkim. Oczywiście możemy zacząć od motywacji religijnej. Jezus powiedział: „jak Mnie prześladowali tak i was będą prześladować”, „Kto chce iść za Mną niech się zaprze samego siebie i niech Mnie naśladuje”, albo „Kto chce zachować swoje życie straci je, a kto straci swoje życie dla Mnie i dla Ewangelii znajdzie życie wieczne”. Są to bardzo mocne cytaty z Pisma Świętego, które pomagają ludziom głęboko wierzącym.

Kilka lat temu w Anglii spotkałem pewną kobietę sparaliżowaną przez wiele lat. Kiedy udzielałem jej Komunii Świętej mówiła z radością, że to wszystko ofiaruje za nawrócenie grzeszników i uśmiechała się. Są różne powołania, ale najpiękniejsze z nich jest ofiarowanie cierpienia za innych, bardziej cierpiących niż ja.

Pewien misjonarz powiedział mi: jak ciebie coś lub ktoś denerwuje to przyjmij to jako rzecz normalną i szybko zapomnisz o tym, bo inaczej będziesz spalał swoją energię niepotrzebnie.

Od trzech lat jestem na misji oddalonej tylko 140 kilometrów od Livingston. Pierwsze 70 km droga jest super, a na następne 70, aby przejechać w porze deszczowej potrzeba około 4 godzin, bo niektóre dziury są wysokości samochodu. Dlatego najlepiej wcześniej przygotować się psychicznie: mieć dobrą muzykę, odmówić kilka różańców po drodze i będzie uczucie, jakby się jechało po dobrej asfaltowej drodze.

O. Roman Janowski SVD z parafianami (fot. archiwum autora)

Ktoś powiedział: „trzeba umieć żyć ze swoim cierpieniem, a najlepiej je poślubić”. Od 1995 roku zaczęły się u mnie pojawiać poważne problemy z kręgosłupem. Wtedy zacząłem robić codziennie systematyczne ćwiczenia, „poślubiłem” ten problem i prawie o nim zapomniałem.

W tym roku, na początku moich wakacji w Polsce, przyszedł czas na kolejne „zaślubiny”. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem, że moja narośl za uchem wygląda na raka, bardzo mroczne myśli zaczęły przychodzić mi do głowy. Po operacji usłyszałem, że to chyba nie jest złośliwy rak, a po szczegółowym badaniu otrzymałem kolejną wiadomość, że to ma niewiele wspólnego z rakiem, chociaż może się odnawiać. Moja radość rosła bardzo powoli w duchu zwiększonej modlitwy i refleksji. Przed operacją musiałem kilkakrotnie podpisać zgodę, że cokolwiek mi się stanie to nikt za to nie odpowiada. Zanim poszedłem na operację, wyglądałem na najzdrowszego pacjenta w szpitalu. Na mojej sali inni chorzy nie mogli jeść więc oddawali mi swoje jedzenie. Dla lepszego zdrowia na VII piętro chodziłem po schodach, gdyż winda często była zajęta. Obok mojej sali widziałem innych pacjentów, w gorszym stanie, inni wychodzili ze szpitala i wracali do niego co miesiąc lub częściej. Szpital stawał się coraz bardziej ich domem. Lekarze i inni pacjenci byli bardzo mili i witali ich z radością. Także kaplica szpitalna była cały czas otwarta, a kapelan starał się mieć czas dla każdego.

O. Roman Janowski SVD podczas pobytu w szpitalu (fot. archiwum autora)

Pewnego razu, podczas kazania, opowiedział nam, co mu się przydarzyło. Został wezwany do chorej w momencie, kiedy miał zaczynać Mszę Świętą. Poprosił ludzi, by odmawiali różaniec, a on zaraz wróci. Pobiegł do sali, gdzie była chora, zastał tam dwie kobiety, jedna spała, więc do drugiej powiedział, że jest gotowy ją wyspowiadać. Ona zdziwiona odpowiedziała: „Ojcze, ja ponad 50 lat nie byłam u spowiedzi, pomóż mi to zrobić”. Zadał jej kilka dodatkowych pytań, a kiedy już ją rozgrzeszał, zauważył, że na kartce którą otrzymał wcześniej było nazwisko kobiety, która spała. Nic nie powiedział wrócił do kaplicy i odprawił Mszę Świętą. Następnego dnia poszedł jeszcze raz wyspowiadać tę właściwą kobietę, która wczoraj spała. Był bardzo zaskoczony bo ta, którą dzień wcześniej wyspowiadał zmarła, a ta druga czuła się coraz lepiej. 

Pobyt w szpitalu, różne choroby i cierpienia można przeżywać w duchu ciągłego narzekania, braku optymizmu i pozytywnego patrzenia w przyszłość. Z drugiej strony to cierpienie lepiej zaakceptować jako część ludzkiego życia. Wtedy będzie innego rodzaju radość – radość w Panu, który przychodzi i jest z nami cały czas.

o. Roman Janowski SVD
Zambia