Drodzy Przyjaciele Misji! Pozdrawiam bardzo serdecznie na początku 2024 roku!
Grudzień i styczeń w Kostaryce to jak lipiec i sierpień w Polsce, czyli czas wakacji letnich. I nie chodzi o to, że są to najcieplejsze miesiące. Gorąco jest tutaj cały rok, a najwyższe temperatury są w marcu i kwietniu. Są to wakacje letnie, bo rok szkolny trwa tutaj od lutego do początku grudnia, więc wraz z przerwą szkolną na przełomie roku mamy też i okres wakacyjny.
Niektórzy wykorzystują swoje 15 dni obowiązkowego urlopu na wyjazdy. Jednak większa część społeczeństwa nie może sobie na to pozwolić z powodów finansowych, więc próbują odpoczywać na różne sposoby siedząc w domu. Dla innych, do których i ja się zaliczam, jest to czas na inny rodzaj pracy.
Księgarnia Słowa Bożego, którą prowadzę, też jest zamykana w wakacje na dwa pełne tygodnie, a ponieważ jest to okres świąteczno-noworoczny, jest dużo pracy na parafii. W naszej diecezji wszystkie parafie mają kościoły na wspólnotach dojazdowych. Jeśli w parafii pracuje jeden kapłan, średnio ma on do obsługi 15-20 wiosek. Natomiast w parafiach, które mają luksus w postaci dwóch księży, liczba wspólnot dochodzi nawet do 50. Tak więc zawsze się znajdzie jakiś proboszcz, który będzie potrzebował mojej pomocy, skoro mam już czas wolny od księgarni.
Tym razem pomagałem w górzystej parafii nad morzem. Brzmi dziwnie? W Polsce góry i morze to są dwie przeciwlegle rzeczywistości: albo jedno albo drugie. W Kostaryce, która leży nad dwoma oceanami, od strony Atlantyku rzeczywiście jest płasko, ale wybrzeże Oceanu Spokojnego, gdzie jest położona nasza diecezja, jest górzyste. Nie są to wysokie góry, chociaż najwyższy szczyt Kostaryki, o nazwie Chirripo, wznosi się 3819 metrów n.p.m.. Jest jednak położony w centrum kraju, daleko od oceanów. Wzniesienia tuż przy morzu, o których mówię, sięgają około 1000 metrów. Czyli nie jest to aż tak dużo, ale gdy siedziba parafii jest tuż przy brzegu, na wysokości 10 metrów n.p.m.., a wspólnoty są na górze, to wspiąć się na te 700 czy 800 metrów, i to na odcinku zaledwie kilku kilometrów, czasami jest nie lada wyzwaniem. Trzeba mieć naprawdę dobry, silny i niezawodny samochód na strome podjazdy i zjazdy. No i nie można się bać! Z czasem jednak nabiera się doświadczenia.
Jedną z takich górskich wiosek odwiedziłem dwa dni przed Bożym Narodzeniem. Opowiadali mi, jak święta wyglądają u nich. 24 grudnia, i to już od wielu lat, wszyscy mieszkańcy, niezależnie od religii, zbierają się, żeby wspólnie świętować. Od rana na głównym placu zbierają się całe rodziny, są zabawy dla dzieci, rozdaje się im prezenty wcześniej przygotowane przez rodziców, są różne zajęcia dla dorosłych. Wszyscy przygotowują, wszyscy się potem bawią, jest wspólny posiłek. Po południu katolicy zbierają się przy dużej szopce postawionej na tymże placu i odmawiają różaniec, inne modlitwy, trochę śpiewają. Jeśli w danym roku przypada w tej wspólnocie Msza św., wieczorem idą na nią. Pasterki o północy tutaj nie ma. Mszę bożonarodzeniową odprawia się pod wieczór, aby potem mogli świętować już w rodzinach.
Na tej parafii jest jeden ksiądz, ma 17 wiosek, więc każda z nich ma swoją Pasterkę raz na kilka lat. A świętowanie nocne już w rodzinach nie ma żadnych reguł czy tradycji. Nie ma opłatków, nie ma postu, nie ma tradycyjnych potraw. Zbiera się rodzina, czyli przychodzą wujkowie, ciotki, rodzeństwo, kuzyni i zazwyczaj robi się grilla czekając na wybicie północy, bo to wtedy narodził się Jezus. Dopiero teraz składają sobie życzenia i potem się już rozchodzą. Domy poozdabiane są światełkami, drzewa na placu też. Jest ładnie, bardzo przyjemnie. A mówimy o grudniowej nocy, kiedy temperatura „spada” do 26-28 stopni Celsjusza.
Wracając do powakacyjnej rzeczywistości, zanim znów otworzymy księgarnię, trzeba ją przygotować, czyli uzupełnić brakujące książki i sprowadzić nowe. Tym razem oznacza to dla mnie kolejną podróż samochodem do Meksyku. Kostaryka jest małym krajem, więc nie drukuje własnych ksiąg liturgicznych. Korzystamy, tak jak pozostałe kraje w Ameryce Środkowej, z tekstów oficjalnych właśnie z Meksyku. Wszyscy posługujemy się tym samym językiem hiszpańskim. Ale po te księgi, jak też inne materiały, trzeba samemu pojechać. Sprowadzenie samolotem czy statkiem nie wchodzi w rachubę ze względu na bardzo wysokie koszty.
Do tej pory już pięć razy zrobiłem tę trasę. To jakieś 1500 km w jedną stronę. W zasadzie nie jest to dużo, ale cały szkopuł polega na tym, że z Kostaryki do Meksyku trzeba przejechać przez 4 inne kraje. W sumie trzeba przekroczyć pięć granic. Każda z nich to wyjazd z jednego kraju i zaraz potem wjazd do innego. Trzeba brać pod uwagę, że tutaj nikomu się nie spieszy, panuje niesłychana biurokracja, to znaczy trzeba mieć masę różnych dokumentów, biegać za kopiami, zapłacić jednemu czy drugiemu, Zatem taki przejazd graniczny zajmuje 3-4 godziny, o ile nie ma kolejki. Nie wspominając, ile to kosztuje nerwów.
Podróż do Meksyku to są przynajmniej 3 dni w jedna stronę. Do tego, co kraj to obyczaj. Na początek Nikaragua. W ostatnim czasie, w związku z prześladowaniem Kościoła przez tamtejszy reżim, gdzie jeden biskup i wielu księży siedzą w więzieniach, nie można nawet pisnąć, że jestem księdzem i że jadę po katolickie książki. Policjanci co rusz zatrzymują bez żadnego specjalnego powodu, tylko po to, aby dostać coś „w łapę”.
Dwa kolejne kraje, czyli Honduras i Salwador, to według statystyk jedne z najniebezpieczniejszych krajów świata. W Hondurasie więc na każdym kroku są kontrole przez uzbrojonych żołnierzy. Widok polskiego paszportu od razu kojarzy im się z Robertem Lewandowskim. Co ciekawe, gdy zaczynałem pracę misyjną, Polska była kojarzona głównie z Janem Pawłem II. W Salwadorze po zmroku ani żywej duszy, więc strach przed złodziejami, bandytami. Wszyscy zamykają się w domach, puste miasta, nie ma ruchu na drogach. Z jednej strony strach wtedy jechać, z drugiej, przy pustych drogach i bez policji, można całkiem szybko przejechać ten mały kraj. W Gwatemali nie kończące się budowy autostrad, czyli godziny stania z powodu robót drogowych. W końcu w samym Meksyku, gdzie rząd przynajmniej sprawia wrażenie, że walczą z handlem narkotykami, kontrola jedna za drugą i przeszukiwanie samochodu, tym bardziej, jeśli jest on z odległego kraju.
Na miejscu, gdy paczki z książkami są gotowe do zabrania, na drugi dzień zaczyna się jazda powrotna. Jeśli jednak nie są gotowe, znowu stres, nerwy, bieganie, żeby to załatwić jak najszybciej, bo pozwolenie na wjazd autem jest ważne tylko 3 dni. No i potem droga powrotna, czyli jeszcze raz to samo, z tą różnicą że teraz samochód jest załadowany książkami. Na każdej granicy celnicy dopytują, otwierają, chcą żeby coś zapłacić itd. Ostatnim razem, jednej celniczce wpadło do głowy policzyć wszystkie książki, żeby stwierdzić, czy się zgadza z fakturą. Miałem wtedy 14 paczek, każda wypełniona po brzegi. Efekt – dodatkowe 3,5 godziny stania na granicy.
CZYTAJ: Akcja św. Krzysztofa 2024
Czasami się zastanawiam, po co to wszystko. Odpowiedź jest tylko jedna: w ciągu 15 lat istnienia księgarni werbistowskiej w Kostaryce, ilość sprzedanych przez nas egzemplarzy Pisma Świętego wskazuje, że dzięki naszej obecności, statystycznie rzecz biorąc, co dziesiąty dom w tym kraju ma naszą Biblię. A jeśli założymy, bardzo optymistycznie, że katolików jest jakieś 50% społeczeństwa, wychodzi, że trafiliśmy już do co piątej rodziny katolickiej w Kostaryce. Czyli śmiało mogę stwierdzić, że znakomita większość katolików w Kostaryce może się żywić na co dzień pokarmem Słowa Bożego dzięki nam. Nic dodać nic ująć!
Moi Drodzy, samochód, który służy w mojej pracy został kupiony kilkanaście lat temu z pomocą dobrodziejów w Polsce. W tym momencie jest już wysłużony. Choć jeszcze jest sprawny, co rusz trzeba wymieniać części, które wcale nie są tanie. Bez sprawnego auta, nasza księgarnia praktycznie stoi w miejscu. W tym roku zamierzam złożyć zapotrzebowanie na zakup nowego auta z Akcji św. Krzysztofa. A złożyć takie zapotrzebowanie oznacza przede wszystkim zwrócić się do Was, bo to od Waszego dobrego serca i hojności zależy powodzenie tej akcji.
Polecam się Waszej dobrej woli i modlitwom, abyśmy w dalszym ciągu, wspólnie, mogli realizować misję naszej księgarni, która nazwaliśmy „Słowo Boże w każdym kostarykańskim domu”. Gorąco dziękuję i z serca błogosławię!
o. Maciej Józefczuk SVD
Liberia, Kostaryka
Fotografie: archiwum autora