Tindjassé, 28 lipca 2021

Drodzy Przyjaciele i Darczyńcy Misji! Stąd i z owąd dochodzą do mnie głosy wyrażające zatroskanie o to, co dzieje się z dachem dla kaplicy w Togo: „Tyle długich miesięcy upłynęło od czasu kiedy odpowiedzieliśmy na apel o pomoc w tym, jak się wydawało, ważnym projekcie, a tu ani widu ani słychu.” W istocie, pomoc finansowa z Polski dotarła bez zwłoki, lecz krótko po tym rzeczywistość potwierdziła starą życiową prawdę, że pieniądze to nie wszystko.

W mojej misyjnej wędrówce było mi dane spędzić sporo lat w Europie Zachodniej. Tam odkryłem, jak wielką rolę w życiu ludzi odgrywały pieniądze. Posiadanie ich otwierało niekończące się wręcz możliwości realizacji życiowych projektów oraz drzemiących w wyobraźni marzeń. Pieniądze miały i pewnie nadal mają tam magiczną moc przyciągania, a posiadanie ich czyni z człowieka swego rodzaju „czarnoksiężnika” trzymającego w ręku  zaczarowaną  różdżkę, za potrząśnięciem której spełnić się może każde najśmielsze życzenie zgodnie z dewizą: „płacisz i masz”.

Okazuje się, że na skrawku świata, na którym przyszło mi kontynuować moją misyjną przygodę sprawa przedstawia się zupełnie inaczej. Pod tym względem tutejsze życie zdaje się być wywrócone do góry nogami, a wspomniana powyżej dewiza zabrzmiała w moich uszach raczej jako: „płacisz i co z tego masz?”  Na Nizinie Mô liczy się tylko ziemia, jedyna wierna i niezawodna od pokoleń żywicielka. Stosunek tutejszych ludzi do pieniędzy wskazuje na zdrowy dystans. Można go zdefiniować mniej więcej tak: jak pieniądze są to dobrze, jak ich nie ma to nic nowego pod słońcem, bo nigdy się tu nie przelewało. Za to jest ziemia, o którą  trzeba dobrze zadbać, aby zapobiec biedzie.

To właśnie żyjąc w tym środowisku, a szczególnie w kontekście naprawy kaplicy w Kagnigbara, uzmysłowiłem sobie to, o czym teoretycznie wcześniej wiedziałem – że pieniądze to rzeczywiście nie wszystko, że właściwie prawdziwy sukces w ogóle od nich nie zależy. 

Prace murarskie (fot. Wojciech Minta SVD)

Pomoc finansowa, o którą prosiłem i którą otrzymałem, miała wystarczyć na położenie nowego i solidnego dachu na miejscu tego, który od początku był źle położony i po raz kolejny został uszkodzony przez wicher. I faktycznie Wasza pomoc wystarczyła na realizacje tego projektu, ale osiągniecie sukcesu kosztowało nas wiele nerwów i przede wszystkim dużo cierpliwości. Zaistniałe trudności były przede wszystkim związane z brakiem miejscowych fachowców i specjalistów, a dotyczy to prawie wszystkich ważnych branży zawodowych. Jak już wspomniałem, wszyscy rdzenni mieszkańcy regionu są doskonałymi ekspertami w dziedzinie tradycyjnego rolnictwa natomiast ktoś, kto wyuczył się stolarstwa, mechaniki czy też jest nauczycielem, wykonuje swój zawód w sposób marginalny gdyż jego prawdziwym źródłem utrzymania jest jak dla wszystkich, ziemia. 

Tak więc kwestia położenia dużego dachu na kaplicy w Kagnigbara wymagała sprowadzenia fachowców spoza regionu. Decyzja padła na doświadczonego przedsiębiorcę, pana Michela, który dwa lata wcześniej wykonał w sposób profesjonalny dach na nowym kościele w Djarkpanga. Wykazał się wtedy dużą kompetencją i doświadczeniem i dlatego zwróciliśmy się do niego. Wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku. Michel chętnie zaakceptował projekt, wziął sporą część pieniędzy na zakup materiałów i ich transport. Po krótkim czasie przybyła pierwsza ekipa, która w ciągu dwóch dni rozebrała stary dach.

Mocne uderzenie – można by powiedzieć – po którym szybko nastąpi kolejny etap. Nic z tego! Ekipa szybko „zwinęła żagle” i pozostawiła po sobie obdartą z dachu kaplicę i to w szczycie pory deszczowej. Był to czas ścisłych restrykcji covidowych, który nakazywał w Togo bezwzględne zamknięcie wszystkich miejsc kultu. W tym sensie wspólnota chrześcijan z Kagnigbara nie odczuła dotkliwie braku dachu, gdyż już od dłuższego czasu nie korzystała z kaplicy. Jednak tym samym wnętrze kaplicy i jej mury pozostały przez kolejne długie tygodnie wystawione na bezkarne działanie promieni słonecznych oraz ulewnych deszczów.

Malowanie elewacji kaplicy (fot. Wojciech Minta SVD)

Z Markiem, szefem kantonu i jednocześnie głównym katechistą miejscowej wspólnoty, ponawialiśmy apele do wykonawcy o ponowne podjęcie prac, a kończyło się to zawsze zapewnieniami, że on o nas nie zapomniał, że rozpocznie, jak tylko dobiegnie końca inny projekt, że już wkrótce, że jak skończy się pora deszczowa itd. W końcu, gdzieś na początku października ubiegłego roku, przybyła kolejna ekipa murarzy, a po nich dekarzy, ale jak zwykle bez szefa. Prace ruszyły w szybkim tempie, ale już po krótkim czasie zacząłem otrzymywać niepokojące telefony od katechisty Marka, który przekładając rzeczy na swój „chłopski rozum” zauważył poważne niedociągnięcia i błędy popełnione przez domniemanych fachowców. Raptem dekarze zaczęli kłaść dach przy użyciu słabej jakości materiałów i na źle wypoziomowanym murze. Szef budowy nie pokazał się na budowie ani razu i telefonicznie zapewniał tylko, że on wie najlepiej, co i jak i że trzeba mieć zaufanie do jego długoletnich doświadczeń. Nie poddając się poprosiliśmy o ekspertyzę znajomego rzeczoznawcę, który potwierdził nasze obawy i wykazał poważne braki i błędy konstrukcyjne. Skontaktowaliśmy również znajomego adwokata eksponując mu nasz problem z wykonawcą, przez którego czuliśmy się oszukani.

Do konfrontacji doszło w końcu przy odbiorze zakończonej budowy. Pan Michel, który kierował budową w sposób wirtualny po raz pierwszy miał okazje zobaczyć swoje rzeczywiste dzieło. Dosłownie wytknęliśmy mu jeden po drugim popełnione błędy, a ja nie omieszkałem wspomnieć, że jesteśmy w kontakcie z adwokatem. Pan Michel nie mogąc ukryć swojej wściekłości pospiesznie opuścił wioskę pozostawiając nas bez żadnej konkluzji.

Upłynęły kolejne dwa tygodnie zanim zadzwonił do mnie i stwierdził ze skruchą, że dopuścił do powstania poważnych błędów konstrukcyjnych, za które bierze odpowiedzialność i że z Bożą pomocą podejmie się położenia nowego dachu. Prace miały rozpocząć się w końcu stycznia 2021 roku. ale ta data okazała się początkiem kolejnej wojny psychologicznej. Mijał  miesiąc po miesiącu, a Michel pozostawiał nas w ciągłym oczekiwaniu. W kwietniu zaczęły dmuchać silne wiatry, które nadwerężyły nowo położony dach i wydobyły na światło dzienne złą jakość położonej blachy, która na rozległej powierzchni uległa perforacji z powodu przerdzewień. To był namacalny dowód na to, że wykonawca zakpił z nas na całego.

Odremontowana kaplica w Kagnigbara w całej okazałości (fot. Wojciech Minta SVD)

Poinformowany o tym incydencie przybył w końcu na czele dwóch ekip, które w maju, już na początku pory deszczowej, podjęły całą pracę od zera. A zatem praktycznie dopiero po upływie roku doczekaliśmy się dachu z prawdziwego zdarzenia, a pozostała część otrzymanych od Darczyńców pieniędzy została wykorzystana na odmalowanie całego kościoła.

Dzielę się z Wami tym zwycięstwem, do którego, jak sami mogliście się przekonać, prowadziła długa droga. Mimo zapewnionego zaplecza finansowego realizacja tego zgoła nieskomplikowanego projektu okazała się rzeczywistą batalią, która niechybnie mogła zakończyć się sprawą sądową. Dzięki Bożej pomocy obyło się bez tego. 

W imieniu chrześcijan z Parafii Wniebowstąpienia w Tindjassé dziękuję Wam bardzo serdecznie za okazaną nam pomoc, bez której nie do pomyślenia byłoby odbudowanie i odzyskanie kaplicy w Kagnigbara w nowej szacie.

Z serca Wam błogosławię za okazaną solidarność z Kościołem w Togo, który choć rozwija się dość dynamicznie ciągle jednak boryka się z brakiem środków finansowych. Przesyłam Wam z serca płynące Bóg zapłać!    

Wojciech Minta SVD